a ze pan bog ja stworzyl
To Pan Bóg stworzyl ten swiat wspanialy: 9788374820226: Books - Amazon.ca. Skip to main content.ca. Hello Select your address
Jeste martw tak jak pan Bog cie stworz. Jul 12, 2007 1 min read. Deviation Actions. Add to Favourites. Jesteś martwa tak jak pan Bóg cię stworzył.
Provided to YouTube by Universal Music GroupBabę Zesłał Bóg · Renata PrzemykYa Hozna℗ 1995 Universal Music PolskaReleased on: 2011-03-21Producer: Jacek Masty
Dla tradycji hebrajskiej, która najwięcej uwagi poświęciła pytaniu o milczenie Boga, ma to wartość wyższą od słowa, ponieważ pozwala na wsłuchanie się w innego, zrobienie miejsca dla innego. A zatem milczenie Boga nie jest nieobecnością, nieistnieniem, ale najwyższym rodzajem komunikacji. Również pomiędzy ludźmi komunikacja
Ja pani na tej ziemi wzywam wszystko co stworzyl Bóg by na mocy chaosu powstalego przywrocic ci twa ludzka pierwotna postac
nonton catch me if you can idlix. Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 17:19 A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał... Odtąd na wieki będzie świeta i przeklęta... Zdradliwa i wierna... I dobra, i zła... I rozkosz, i rozpacz... I uśmiech, i łza... I gołąb, i żmija... I piołun, i miód... I anioł, i demon... I upiór, i cud... I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna... Początek i koniec ? KOBIETA - to JA! blocked odpowiedział(a) o 17:20 ja slyszalam taka wersje A że mnie Pan Bóg stworzył, a szatan opętał na zawsze będę święta i na zawsze przeklęta, zdradliwa i wierna, kochana i wredna, zakręcona i tajemnicza, dobra i zła, początek i koniec oto jestem ja. Natka_xD odpowiedział(a) o 18:40 ja znam dłuższe "...A, że ją Pan Bóg stworzył, a Szatan opętał Na zawsze będzie święta I na zawsze przeklęta, Zdradliwa i wierna Kochana i wredna Zakręcona i tajemnicza Dobra i zła Daje rozkosz i rozpacz, Przez nią uśmiech i łza, Jak gołąb i żmija, Jak anioł i demon, Szczyt nad chmurami I przepaść bez dna, Początek i koniec, Oto jestem ja..." To wiersz Juliana Tuwima, "Ewa". Wystarczy jak se w wujka google wpiszesz. :D Bóg mnie stworzył, a szatan opętał...na zawsze będę święta i przeklęta...zdradliwa i wierna... kochana i wredna… zakręcona i tajemnicza…dobra i zła…oto cała ja!! Uważasz, że ktoś się myli? lub
Więcej wierszy na temat: Ciało « poprzedni następny » Stworzył Bóg faceta do swojego sadu Ale miał wrażenie że czegoś brakuje I razem z Aniołem trochę gagu-gadu -Dam jemu dziewczynę niech się dobrze czuje-. Nogi aż do ziemi długie aksamitne A biodra ideał bez skazy bez wady Delikatne ciało można rzec wybitne Nic tylko ten facet miał z Bogiem układy. Miała piersi cudne pełne i soczyste Że się w głowie myśli grzeszne przewalały Oczy jak rubiny dzikie i ogniste Facet tylko patrzył i się prężył cały. Włosy niczym złoto spadały na plecy Dał dziewczynie usta kompletując ciało Chyba nieświadomie a może dla hecy I tak przez te usta wszystko się z....ło. NAP. LECH KAMINSKI . Napisany: 2013-07-17 Dodano: 2013-07-17 07:42:19 Ten wiersz przeczytano 2911 razy Oddanych głosów: 14 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »
Bóg stworzył niebo morza i ziemię a na niej ludzi w raju wspaniałymz żebra mężczyzny piękną kobietężeby w miłości się człowiek podły prawa stanowichce zniszczyć boskich przykazań ślady tych co są wierni Dekalogowistawia przed sądy i mediach prym oszust i gnida wiedziebyle kanalia ma tam programyco było wczoraj szkaradnym grzechemłotry wynoszą na Czeka znów sieje terrorsen o bolszewii dawnej się ziściłbo dla nich cytat z Pisma Świętegoto podżeganie do przeżyliśmy przecież nie jednoatak nazistów sowiecką kaźniewięc można twierdzić prawie na pewnoże przeżyjemy też terror cytowanie Pisma Świętego, a w szczególności słów z listu św. Pawła do Rzymian na temat homoseksualizmu, parlamentarzystka z Finlandii pani Räsänen została oskarżona o mowę nienawiści i stanęła przed sądem.
O mnie A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał, Więc będzie na wieki i grzeszna, i święta, Zdradliwa i wierna, dobra i zła, I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza, I gołąb i żmija, piołun i miód, I anioł i demon, upiór i cud, I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna, Początek i koniec - kobieta- to ja! Więcej o mnie Informacje o pamiętniku: Odwiedzin: 99131 Komentarzy: 3607 Założony: 20 stycznia 2013 Ostatni wpis: 30 czerwca 2018 Dwuletni diabeł... Ja już nie mam siły. Od 4 dni nie wyszłam z tym dzikusem na spacer bo najpierw on był chory (zapalenie gardła) a teraz ja przejęłam pałeczkę. Jeszcze się dobrze lato nie skoczyło a my już zaczęliśmy jazdy po lekarzach. Niedobrze mi na samą myśl co będzie jesienią i zimą. Mam temperaturę, gardło boli jakbym tam miała papier ścierny, a ten diabeł nie dał mi od rana usiąść i w spokoju wypić herbaty. Teraz wyje w kącie bo nie wytrzymałam i dostał klapsa w dupe, po tym jak urwał karnisz w sypialni. Szarpał sobie za zasłonkę i zjechało to wszystko na niego. Głowa znowu rozwalona. Dopóki nie spuszczam go z oka jest ok, bo jestem w stanie zapobiec większości nieszczęść, ale muszę zrobić śniadanie dla niego, dla siebie, obiad, wstawić pranie, rozwiesić pranie, umyć się czy pójść do łazienki. Nie wytrzymuje juz tego, a jestem sama. Nie mam komu go podrzucic chocby na chwile. Wykancza mnie wstawanie po nocce, po 3 godzinach snu. Wiecie ile godzin na dobe ja spie? 4-5, w dwuch ratach. A musze wytrzymac tak jeszcze rok zanim pojdzie do przedszkola. Wszyscy mi ciagle jak mantre powtarzaja, ze im bedzie starszy tym bedzie lepiej. W zyciu nie slyszalam większej bzdury. Jest coraz gorzej, jest coraz bardziej niegrzeczny, wszędzie potrafi wejsc i ma coraz bardziej nieprzewidywalne pomysly. Kombinuje co by tu zmajstrowac. Ciagle cos po nim musze sprzatac. To nie dla mnie, nie powinnam sie decydowac na dziecko. Nie ma w tym nic cudownego, tylko obowiązki, zmeczenie, frustracja i zmarnowane życie. Piekielne poranki... Czy rzeczywiscie tak jest, ze organizm poznawiony odpowiedniej ilosci snu, domaga sie wiecej jedzenia zeby uzupelnic energie? Kiedy wstaje rano, po 4 godzinach snu, az sie cala trzese. Gdybym miala w domu cos slodkiego, wsunelabym to od razu. Przez reszte dnia jest ok, jem zdrowo i trzymam się swoich zasad. Ale rano zdarza mi sie zjeść kanapke z dzemem zamiast z pomidorem bo taka mam ochote na slodkie. Musze sie trzymac w ryzach bo za 2 miesiace ide na wesele, sukienki kupione i nie moge przytyć. A w ostatnich miesiacach moja waga sie troche waha. Nie cieszy mnie to ze idziemy teraz na wesele, a w przyszłym roku na nastepne. Unikam wszelakiego towarzystwa jak tylko moge, ale nie zawsze moge. Rozpaczliwie pragne spokoju i samotnosci i kiedy zdarzy sie ze mam "wolne" od dziecka, sa to najcudowniejsze chwile. Doszlam do takiego etapu, ze nie potrzeba mi kontaktow z innymi ludzmi, moglabym byc sama, byle miec swiety spokoj i czas dla siebie. Przytlaczaja mnie obowiazki. Moje zycie to w zasadzie same obowiazki. Kiedy Maly budzi mnie rano, zastanawiam sie tylko tak przetrwac. Czas robi swoje... Czas płynie nieubłaganie. Za tydzień mój chłopiec skończy 2 latka. Będzie impreza, tort, balony i prezenty. Zrobię górę jedzenia, potem założę sukienkę, spryskam się perfumami i jak przystało na najszczęśliwszą matkę na świecie, zaśpiewam "sto lat". Pozwolę mu zjeść tyle słodyczy ile będzie chciał i będę się uśmiechać promiennie. Potem posprzątam, pozmywam, położę go spać i wreszcie zdejmę maskę. Pogodziłam się ze wszystkim, żyje prawie normalnie. Robię to wszystko co inni ludzie. Tyle. Moja miłość... W tej całej beznadziei, która mnie ogarnia od tylu miesięcy jest tylko jedno światełko. Jutro kończy 14 miesięcy i tylko dla niego codziennie rano wstaję z łóżka. Dopiero po roku od urodzenia dziecka poczułam coś dobrego, coś jakby miłość. Nie potrafię tego wyjaśnić, bo po tym co się dzieje w moim małżeństwie mam problemy ze zdefiniowaniem pojęcia "miłość". Jednak uwielbiam mojego chłopczyka, szczególnie kiedy przychodzi się przytulić, biegnie do mnie kiedy się uderzy i chce żeby go utulić, kiedy zasypia mi z główką na ramieniu. Lubi jak się go głaszcze po policzku. Potrafi wyrażać tyle emocji, wiem kiedy o coś pyta, kiedy się skarży, złości, kiedy próbuje mi coś "wytłumaczyć" po swojemu. Czasami mnie tak denerwuje, demoluje dom, wyciąga wszystko z szafek, albo wrzuca mi krem do toalety, ale jak popatrzę na tę buźkę aniołka, to nie potrafię się długo złościć. Oczywiście nie pozwalam mu na wszystko, nie chcę wychować małego terrorysty. Wiem jaki płacz można zignorować bo to tylko marudzenie albo wymuszanie, a jaki nie, bo coś mu naprawdę przez godzinę tę samą książeczkę. bo przyszedł i chce żebym mu przewracała strony. Śpiewamy piosenki, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek nauczę się grać na pianinku, a potrafię zagrać chyba wszystkie piosenki dla dzieci. Jest taki bezbronny i całkowicie ode mnie gdyby ciąża nie zdewastowała tak bardzo mojego ciała, a mój mąż do początku stanął na wysokości zadania, to może udałoby mi się jakoś przeboleć te nieprzespane noce, brak chwili świętego spokoju i utratę wolności. Żeby go mieć, musiałam oddać wszystko co było dla mnie ważne i to zdecydowanie za duża cena. Jednak nie wyobrażam sobie że mogłoby go teraz nie być przy mnie. Takie mam skrajne emocje i łapię jeden dół za drugim, ale jest On i muszę jakoś żyć. Nic mnie nie obchodzi... Zobojętnienie na wszystko mnie opanowało. Nawet za bardzo nie chce mi się tu pisać, poddałam się całkowicie, nie mam siły na jakiekolwiek próby walki. Nie obchodzi mnie bałagan w domu, rosnąca góra prania, czy naczynia czekające na zmywanie. Wykańcza mnie spanie "na raty", ale tylko taką mam opcję przy pracy w nocy. Mam gdzieś to, że przez cały dzień chodzę w byle jak związanych włosach i nie pamiętam, kiedy ostatni raz zrobiłam makijaż. Jem byle jak, ale tylko tyle, żeby mnie głowa nie bolała z głodu, bo kompletnie nie mam apetytu. Paznokcie i brwi wołają o pomstę do nieba, ale co z tego. Nie mam po co się starać i tracić energię. Mały nie je obiadów, czegokolwiek zrobię odmawia jedzenia, ale nie przejmuję się tym. Ubierając się do pracy zakładam to co pod ręką, nie chce mi się zastanawiać co do czego pasuje i jak w tym wyglądam. Nawet jak widać mi fałdę to trudno, dawna ja by się przejmowała jak wygląda, ale dawna ja umarła. Teraz jestem tylko robotem, automatycznie robię to co do mnie należy. Nie ma nic co by mnie cieszyło, nie mam celu w życiu, o niczym nie marzę. Straciłam wszystko na czym mi zależało i teraz na niczym mi już nie zależy. Jest potencjał, jest motywacja... I kiedyś tak było. Teraz nie mam żadnej motywacji, żadnej. Nie chce mi się dbać o siebie bo to strata czasu. Nie mam siły na nic, poddałam się całkowicie. Tylko wspomnienia trzymają mnie przy życiu.. Czuję się oszukana... Długo nie mogłam znaleźć czasu żeby cokolwiek tu napisać. Jestem tak zajęta, zmęczona, że robię tylko to co muszę, a i to jest dla mnie się oszukana, bo wszyscy chórem wołali, żebym poszła do psychologa, że to mi na pewno pomoże. A tymczasem byłam na dwóch wizytach i jedna była większą klapą od drugiej. Wahałam się czy iść do kobiety czy do mężczyzny. W końcu postanowiłam udać się do pani psycholog, bo uznałam, że krępowałoby mnie opowiadanie facetowi o zmianach w ciele jakie poczyniła ciąża i karmienie piersią, oraz o moich relacjach z mężem, a raczej ich braku. Nie usłyszałam niczego, do czego nie doszłam już wcześniej sama. Po pierwszej wizycie dostałam zadanie domowe, miałam się zastanowić co czuję do mojego dziecka. Poczułam się trochę oceniona i potępiona, być może pani psycholog to jedna z tych matek, które i tu na vitalii tak mnie rugają i mieszają z błotem. No to się zastanawiałam co czuję do mojego dziecka. Otóż, martwię się o niego, nie chce żeby coś mu dolegało. Nie mogę znieść kiedy coś mu dolega, a nie potrafię mu pomóc. Podoba mi się to jak wygląda, bo jest naprawdę ślicznym chłopcem. Przypomina mi, że byłam kiedyś ładna. Ciągle myślę, że mogłabym robić dla niego więcej, bardziej się starać, więcej się z nim bawić, więcej mu czytać, dwa razy dziennie zabierać na spacer, a nie tylko raz itd. Absolutnie nie obwiniam go o to co stało się z moim życiem, obwiniam tylko i wyłącznie siebie. Wypełnia swoją małą osóbką całe moje życie i chyba go kocham, ale ciężko mi powiedzieć czy wiem co to znaczy kochać, czy to tylko przywiązanie i przyzwyczajenie. Czuję się tez oszukana, bo wszyscy, jak jeden mąż, zachwalali macierzyństwo. To tak jakby próbować sprzedać komuś bombę, wmawiając mu, że to fajerwerki. Spodziewasz się niezapomnianych wrażeń, a dostajesz krew, pot łzy a na końcu śmierć (w sensie koniec normalnego życia). Macierzyństwo bardzo mocno mnie rozczarowało, nie poczułam nigdy fali miłości bezwarunkowej, która pozwoliłaby mi pogodnie zrezygnować z siebie na rzecz dziecka, która wynagrodziłaby mi to, że wyglądam jak potwór i już nigdy nie poczuję się kobietą. Ciągnę to wszystko tylko dlatego, że jestem odpowiedzialna i wiem, że muszę ponieść konsekwencje swoich wyborów, nawet tych, których żałuję każdego dnia. Psycholog to tylko strata czasu, mojego wolnego czasu, którego mam naprawdę bardzo mało. Nie wniosło to niczego nowego, w żaden magiczny sposób nie zmieniło to mojego myślenia Czasu też ta kobieta nie cofnęła, więc sory memory, ale wypisuje się z tej bajki. Piszcie, oceniajcie, wyrzucajcie jaka zła ze mnie matka. Każde pomyje na mnie wylane nie będę czymś czego bym już nie wiedziała. I mimo, że wiem to wszystko, zrobiłam wszystko, żeby się zmienić, nie potrafię. Nadal jak maniak oglądam zdjęcia z wakacji, kładąc się spać przywołuje wspomnienia tego jak kiedyś było mi dobrze. Nie wiem co jeszcze mogłabym zrobić. Macie ze mną ewidentny problem... Odkąd pojawiło się na świecie dziecko, wszystko zmieniło się na gorsze. Albo musiałam z czegoś zrezygnować, albo coś się bezpowrotnie skończyło albo zniszczyło. Naturalną reakcją jest, że postrzegam czas "z dzieckiem" jako ten gorszy. Wróciłam do pracy nie dlatego, że chciałam, bo teraz jest mi cholernie ciężko pogodzić obowiązki domowe z opieką nad dzieckiem, ale to była jedyna droga żeby się wyrwać z domu. Teraz mąż musiał przejąć część obowiązków, a ja nie muszę tyle czasu zajmować się Małym i przynajmniej w pracy mam święty spokój. Nie mam czasu na siłownie, rower, kosmetyczkę czy wyjście na babskie zakupy, ale wszystko jest lepsze od siedzenia z dzieckiem w domu. Przez pierwsze miesiące jego życia zostałam zmuszona przez innych do siedzenia w domu całymi dniami z plączącym dzieckiem, pomimo, że błagałam o pomoc, mój maż mnie zbagatelizował. I tak sobie żyje z poczuciem braku zrozumienia od kogokolwiek. Mam uraz i zajmowanie się dzieckiem to dla mnie jakby zło konieczne. Więc pomimo, że padam czasami ze zmęczenia, to za nic w świecie nie zrezygnuję z pracy, bo to moja jestem w stanie odbudować relacji z mężem, bo my nic nie możemy robić razem. Jedno cały czas musi się zajmować Małym, więc nie spędzamy razem czasu, a to nie sprzyja ani rozmowom ani niczemu. Nie pokażę mu się nago, bo boje się że jego reakcja mogłaby mnie zabić. Obojętność wobec mojego wyglądu wdeptuje mnie w ziemię. Jestem jeszcze młoda, a już nigdy nie poczuję co to bliskość, taka bez skrępowania. Nie jest tak, że nie robię nic innego poza narzekaniem i użalaniem się nad sobą. Staram się skupiać na bieżących czynnościach, nie myśleć za dużo. Wmawiam też sobie i powtarzam jak mantrę, że mam zdrowe dziecko, mąż mnie nie bije, nie pije, zajmuje się dzieckiem, mamy dom i pieniądze. Wałkuję to na okrągło i czasem jest prawie normalnie. Jednak raz na jakiś czas coś mnie ściśnie w środku, nie pozwalając złapać tchu. Tak się chyba odczuwa rozpacz. I nie potrafię zrozumieć kobiet, które tak namiętnie wychwalają macierzyństwo jako coś najcudowniejszego na świecie, bo mnie to zniszczyło. I nie obwiniam o to mojego syna, a mam straszne wyrzuty sumienia, że nie potrafię być taka matką na jaką zasługuje. Czy macierzyństwo może cieszyć? Nie. I zastanawia mnie to czy te wszystkie kobiety ociekające szczęściem, tylko udają przed całym światem? Czy przyznanie się otwarcie, że źle się czuję w roli matki to taka wielka porażka, żeby wmawiać wszystkim, że jest cudownie i nie ma nic wspanialszego od dziecka? Tego ode mnie wszyscy oczekują, że będę piać z radości bo urodziłam dziecko. Nie mieści mi się w głowie, że można całkowicie zrezygnować z siebie, ze swojego życia, odebrać sobie wszystko, na rzecz małego roszczeniowego człowieczka i jeszcze się z tego cieszyć. I nie dam sobie wmówić, że wcale nie trzeba rezygnować z siebie, że można robić to co przedtem. Mogłabym książkę napisać o tym czego nie można robić, w czym dzieciak ogranicza. A te wszystkie super mamuśki wmawiają sobie i innym, że są szczęśliwe. Nic innego im nie pozostało, a to pomaga nie zwariować. Sama tak robię i pomaga na jakiś dzień dwa. Już nie rozpaczam... Jestem jak ryba wyjęta z wody. Przez jakiś czas rozpaczliwie walczy, a potem juz tylko czeka spokojnie na koniec. Bo coś się zmienilo, nie rozmyslam, nie wspominam, nie analizuje. Żyje automatycznie, nie zastanawiając się nad niczym. Nie płacze codziennie w łazience, robię co trzeba, ubieram się i wychodzę. Jest mi wszystko jedno, co będzie, co przyniesie przyszłość. Nie mam żadnych planow ani marzeń. Za tydzień minie rok. Rok temu na świecie pojawił się On i wszystko się zmieniło. Teraz przebywajac z Nim tyle czasu, starajac się ze wszystkich sił żeby miał jak najlepiej, nie wiem co bym zrobiła gdyby nagle go zabrakło. Nie wyobrażam sobie tego. Żyje z nieustajacymi wyrzutami sumienia, bo wiem jaka powinnam być i co powinnam myśleć o sytuacji w której się znalazłam. Być może większość kobiet odnajduje się doskonale w macierzynstwie, ale ja nie, nie potrafię znieść, gdy ktoś mowi o mnie "mama". Robię wszystko co w mojej mocy, żeby żyć normalnie, żeby moje dziecko nie odczulo jak bardzo nieszczęśliwa jestem, ale zapewne i tak to wyczuwa. A ja nie potrafię zrobić nic żeby się zmienić. Zadzwonilam żeby umówić sie do psychologa, czeka się nie cale dwa tygodnie. Jednak pójdę tam z takim nastawieniem, że nic mi nie pomoże i jestem przegrana, wiec czy psycholog mi pomoże? Czuję się dziwnie, im dłużej trwa to moje nowe "nie życie", tym bardziej się przyzwyczajam. Aczkolwiek do akceptacji tu bardzo daleko, to raczej takie smutne zrezygnowanie, bo przecież i tak juz nic się nie da zrobić. Nie ma wyjścia, trzeba jakoś żyć i ciągnąć dalej ten wóz, bo czasu niestety nie cofne.
Tomasz Maleta Rozmowa z metropolitą białostockim, arcybiskupem Tadeuszem Wojdą, o Świętach Wielkiej Nocy innych niż wszystkie. I o tym, jak bardzo zmieni nas pandemia. Księże arcybiskupie, Wielki Tydzień, Triduum Paschalne, Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego i później Oktawa to najważniejszy czas w życiu każdego chrześcijanina. Uczestnictwo w celebracjach nie jest nakazane, ale większość wiernych stara się być na nich obecna. Jednak w tym roku - ze względu na epidemię - zbiorowa forma modlitwy nie jest możliwa. Ksiądz arcybiskup wydał zalecenia, jak powinny być prowadzone celebracje. To będzie nowe doświadczenie zarówno dla duchowieństwa, jak i wiernych, które na zawsze przejdzie do historii Kościoła. Obecność na liturgii w Triduum Paschalnym rzeczywiście nie jest obowiązkowa, niemniej jednak wierni chętnie w niej uczestniczą. Wynika to z ich wiary. Wiedzą, że te dni są pamiątką męki i śmierci Jezusa Chrystusa. Ta męka i śmierć nie są tylko wynikiem wydanego przez Sanhedryn i Piłata wyroku, lecz dobrowolnym przyjęciem cierpienia przez Jezusa, aby w ten sposób odkupić człowieka z grzechów i pojednać go na nowo z Bogiem Ojcem. Taka była wola Boga Ojca. O przyjęcie tej woli Jezus modlił się w Ogrójcu. Wierni chcą więc przeżywać te wydarzenia, by przez nie odnawiać swoją wiarę i wyrazić Jezusowi wdzięczność za dar odkupienia. W tym roku to uczestnictwo będzie inne. Szerząca się epidemia zmusza wszystkich do pozostania w domu i do przeżywania Triduum Paschalnego w warunkach „domowego Kościoła”, jak pięknie nazywa rodzinę Sobór Watykański II. Jestem więc przekonany i wierzę, że tegoroczny Wielki Tydzień będzie czasem odnowy wiary zarówno dla pojedynczych osób, jak i dla całych rodzin. Powinnością katolika jest przynajmniej raz w roku przystąpić do sakramentu spowiedzi. To nadal ta forma wyznania grzechów i ich rozgrzeszenia, której - w odróżnieniu od innych wyznaczników powinności religijnej - nie da się przenieść do internetu. W tym roku wymaga szczególnych względów organizacyjnych, ale być może przez to jeszcze bardziej nabierze wymownego znaczenia. Przykazanie kościelne, mówiąc o obowiązku spowiedzi, ma na celu lepsze przygotowanie wiernych do najważniejszego święta, jakim jest Zmartwychwstanie Jezusa. Wielki Tydzień kończy się śmiercią i złożeniem Jezusa do grobu. Zmartwychwstanie jest potwierdzeniem tego, że Jezus był Synem Bożym oraz że to wszystko, co czynił i nauczał, pochodzi od Boga. Wielokrotnie mówił do swoich uczniów, że nie mówi od siebie, ale z tego, co mu dał Ojciec, oraz że za to przyjdzie mu wiele cierpieć, a na koniec potwierdzić to swoim życiem. Po trzykroć wyznał, że w Jerozolimie zostanie skazany na śmierć i ukrzyżowany. Dla uczniów wydawało się to niemożliwe. A kiedy słowa Jezusa się spełniły, uwierzyli. My też wierzymy, a sens naszej wierze nadaje właśnie Zmartwychwstanie Jezusa. Stąd, aby tę wiarę nieustannie umacniać, trzeba wejść w głębszą relację z Jezusem. Dokonuje się to między innymi przez spowiedź. Dlatego spowiedź nie może być odbywana przez telefon czy przez inne komunikatory społeczne, lecz bezpośrednio w sakramencie pojednania, w którym kapłan reprezentuje samego Chrystusa i Jego miłosierdzie. Czas na odbycie spowiedzi wielkanocnej jest długi, bo trwa przez cały Wielki Post i okres Wielkanocny, aż do uroczystości Trójcy Przenajświętszej. W sumie ponad trzy miesiące. Jest to wystarczająco długi okres, aby - bez niepotrzebnego wystawania w kolejkach lub tłoczenia się - dokonać tej chrześcijańskiej powinności i pojednać się z Bogiem. Ksiądz arcybiskup podczas swojej posługi w Białymstoku już dwa razy w Wielką Sobotę święcił pokarmy białostoczan na Rynku Kościuszki. To było zapewne dla księdza arcybiskupa szczególne doświadczenie. Teraz wierni sami w swoich domach będą musieli dokonać tego obrzędu. Czy wymaga on jakiś specjalnych reguł, nakazów? Poświęcenie pokarmów w Wielką Sobotę na białostockim Rynku było zawsze dla mnie, a myślę że i również dla mieszkańców naszego miasta, bardzo miłym wielkanocnym akcentem. Świadczy o tym obecność dużej grupy osób. Te wydarzenia nas łączą i budują relacje międzyludzkie, tworzą w szerokim znaczeniu wspólnotę ludzi dobrej woli i otwierają serca na wspólne przeżywanie Świąt Wielkanocnych. Jest to też dobra okazja do złożenia sobie życzeń. W tym roku musieliśmy, niestety, odwołać poświęcenie pokarmów na Rynku. Dokona go w rodzinie w Niedzielę Wielkanocną któreś z rodziców. Specjalny formularz poświęcenia można otrzymać w parafiach lub pobrać ze strony internetowej naszej archidiecezji. Jest to bardzo prosta modlitwa, którą należy odmówić przed i po posiłku. W czasie liturgii Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego wierni śpiewają „Zwycięzca śmierci...”. W czasie, gdy koronawirus tak bardzo nas doświadcza, gasząc na świecie tak wiele żyć, słowa o zwycięstwie na śmiercią dają nadzieję na jej pokonanie. Chrystus zwyciężył śmierć, dając nam nadzieję życia wiecznego. Zadatki zwycięstwa nad śmiercią są obecne również w naszym ziemskim życiu. Epidemie nie jeden raz w historii doświadczały ludzkość. Są one oczywiście wielkim złem, które doświadcza ludzi. Jednak paradoksalnie mogą też pomagać, bo zwracają serca ludzi ku Bogu, odnawiają wiarę, a wiara potrafi czynić cuda. Znamy wiele przykładów nadzwyczajnej interwencji Pana Boga właśnie w czasach epidemii. W XVI wieku, kiedy w Rzymie szalała epidemia dżumy, ludność wzięła krzyż z kościoła św. Marcelego i niosła go w procesji. Kroniki potwierdzają, że w dzielnicy miasta, gdzie przeszedł krzyż, epidemia natychmiast ustawała. Święta Zmartwychwstania zatem w godzinie próby, jaką jest pandemia koronawirusa, otwierają przed nami nowe perspektywy duchowe i niosą duży ładunek nadziei. Z drugiej strony, jeden z polskich poetów przed wojną pisał: „ W czas zmartwychwstania Boża moc trafi na opór nagłych zdarzeń”. Wiele osób może pytać: dlaczego tak bardzo doświadcza nas zaraza? Zarazy niekiedy powstają z przyczyn ludzkich, a innym razem bez udziału człowieka. Nie wiemy dlaczego się pojawiają. Wiemy natomiast, że dotykają człowieka, wyrządzają mu wiele zła i powodują ogromne cierpienie. Ale Bóg, który przez krzyż swojego Syna Jezusa Chrystusa odkupił człowieka z grzechu, nie pozostawia człowieka osamotnionego, zwłaszcza w cierpieniu. Bóg cierpi razem z nim i wspiera go. Tym samym cierpienie ludzkie łączy się z cierpieniem Jezusa na krzyżu i w ten sposób nabiera nowego znaczenia. Otwiera przed człowiekiem perspektywy życia wiecznego. I to jest ważne przesłanie wielkanocne dla wszystkich, a w sposób szczególny dla cierpiących. Walka z epidemią w historii Kościoła ma długą tradycję. To w świątyniach gromadzili się ludzie modląc się o oddalenie zarazy. Nie nadaremnie o wybawienie od powietrza, głodu, ognia i wojny zaczyna się suplikacja Trisagionu - hymnu Święty Boże. Rozwój technologii i komunikacji masowej daje nam możliwość modlitwy o powstrzymanie zarazy wspólnie, choć osobno. To chyba przełomowa zmiana? Modlitwa jest niewątpliwie silną bronią duchową w walce ze wszystkimi trudnościami, a więc i z epidemią. Trzeba w to wierzyć. Mamy mnóstwo przykładów i świadectw osób, które - gdy w trudnych sytuacjach zawierzały swoje życie Bogu i się modliły - doznawały uzdrowień, unikały śmierci, wychodziły obronną ręką z najniebezpieczniejszych nawet wypadków. Wystarczy pojechać na Jasną Górę, bądź do jakiegokolwiek innego sanktuarium, aby się o tym przekonać patrząc na liczne wota dziękczynne, które się tam znajdują. Każde z nich jest znakiem doznanego cudu lub otrzymanej łaski. Tym bardziej teraz, kiedy pandemia nie odpuszcza, ludzie modlą się razem, nawet jeśli pozostają we własnych domach. Z pomocą tej wspólnej modlitwie rzeczywiście przychodzą współczesne technologie komunikacji. I to jest wspaniałe, że media mogą służyć naprawdę wielkiemu dobru duchowemu, łączyć wszystkich w jedną wielką liturgiczną akcję prośby, błagania i dziękczynienia. Ilość transmisji Mszy św., kazań, konferencji duchowych, Dróg Krzyżowych i innych spotkań o charakterze duszpastersko-liturgicznym jest rzeczywiście imponująca. To niewątpliwie stwarza nowe, wielkie możliwości ewangelizacyjne na przyszłość. 2 kwietnia obchodziliśmy, choć inaczej niż zawsze, 15. rocznicę śmierci Jana Pawła II. Gdy umierał Jan Paweł II, plac św. Piotra w Rzymie był wypełniony po brzegi ludźmi modlącymi się za chorego papieża. Odchodzenie Jana Pawła II do domu Ojca było niezwykłym świadectwem godnego umierania, bez lęku i uporczywego trzymania się życia za wszelką cenę. Przykładem, że choroba, starość czy niepełno-sprawność nie muszą przekreślać człowieczeństwa, że można nadać bólowi sens wykraczający poza doczesne życie. 15 lat później ten sam plac był całkiem opustoszały (przez zagrożenie koronawiru-sem), gdy samotny Ojciec Święty Franciszek błogosławił Najświętszym Sakramentem. Wspólne dla tych dwóch, jakże symbolicznych scen, wydaje się wymowne nie tylko dla Rzymu pytanie: „Quo Vadis?” Ale nie „Domine”, a „homine - bo o tym, co najważniejsze tyle razy zapomniałeś”. Plac św. Piotra był i dalej pozostanie miejscem wielkich i ważnych wydarzeń duchowych. Kanonizacje, beatyfikacje, celebracje jubileuszy i świąt, audiencje i cały szereg innych spotkań sprawiają, że to miejsce ma swoją niepowtarzalną symbolikę. Zwykle kojarzy się on z dużymi tłumami wiernych. Tak było przy śmierci Jana Pawła II. Kiedy papież był ciężko chory, plac św. Piotra zamienił się w wielkie oratorium, w którym setki tysięcy ludzi modliły się o zdrowie dla Ojca Świętego. Teraz widok samotnego papieża, zmierzającego przez pusty plac ku świętemu krzyżowi z kościoła św. Marcelego, robił ogromne wrażenie. Interpretacja tego widoku może być bardzo różnorodna. Dla jednego może to być obraz symbolizujący serce dzisiejszego człowieka, w którym coraz mniej jest miejsca dla Boga, a dla kogoś innego może to być symbol pustki duchowej. Może też oznaczać wezwanie, aby „plac ludzkiego życia” zagospodarować na nowo i ożywić wartościami. Może wreszcie oznaczać, że w naszym życiu potrzebujemy całkowitego wyciszenia, aby usłyszeć głos Boga. Każdy może znaleźć swoją interpretację, w zależności od osobistych i duchowych potrzeb. Czy i jak pandemia zmieni świat, Polskę, nas tu - w Białymstoku i regionie? Wszystko będzie zależeć, jak długo ona potrwa. Jeśli zakończy się w miarę szybko, łatwiej będzie nam wrócić do „dawnego” stylu życia. Myślę jednak, że nie będzie już ono takie samo jak wcześniej. Pandemia koronawirusa uświadomiła nam, że nie jesteśmy tak potężni i samowystarczalni, jak nam się jeszcze do niedawna wydawało. Maleńki, mikroskopijny wirus uświadomił nam, że trzeba liczyć się z naturą, ze światem, że trzeba chronić nasz naturalny habitat, że warto pomyśleć, dlaczego ten świat jest taki a nie inny. To wszystko pomaga nam odnaleźć w sobie więcej pokory wobec siebie, natury i świata. Pan Bóg stworzył ten świat, abyśmy korzystali z niego rozumnie, a nie tylko wykorzystywali z wyrafinowaniem. Ten świat jest naszym domem, on nas żywi, dlatego - jak przypomina papież Franciszek - musimy się o niego mocno troszczyć.
a ze pan bog ja stworzyl